Bieganie wydaje się prostym sportem: zakładasz buty i biegniesz. A potem po 600 metrach masz dość, boli Cię wszystko i stwierdzasz, że „to nie dla mnie”. Problem nie leży w Tobie, tylko w podejściu. Większość osób zaczyna za szybko, za mocno i bez planu. Dobry start to marszobieg. Naprzemiennie 1–2 minuty biegu, 2–3 minuty marszu, przez 20–30 minut. Bez spiny na tempo, bez porównywania się z innymi. Celem nie jest rekord, tylko spokojne przyzwyczajenie serca, mięśni i stawów do wysiłku. Po kilku tygodniach proporcje zaczynają się odwracać: więcej biegu, mniej marszu. Kluczowe są buty – niekoniecznie najdroższe, ale dopasowane do stopy i typu biegania (asfalt, park, las). Do tego proste zasady regeneracji: dzień przerwy między treningami na początku, rozciąganie, lekki posiłek po biegu, sen. Bez tego szybko pojawią się kontuzje, a motywacja poleci w dół. Nie ignoruj oddechu. Nie biegniesz na zaliczenie do kadry narodowej. Biegniesz tak, by móc powiedzieć kilka zdań na głos. Jeżeli sapiesz jak lokomotywa – zwolnij. Regularność jest ważniejsza niż heroiczne jednorazowe zrywy. Około połowy swojej biegowej drogi początkujący odkrywają, że ruch to nie tylko ciało, ale też głowa. Bieganie pomaga redukować stres, porządkować myśli, poprawia jakość snu. W tym momencie warto sięgnąć po proste plany treningowe 5 km, 10 km, czy pierwszego startu w zawodach – znajdziesz więcej tutaj w rozpisanych harmonogramach i poradnikach mentalnych. Po kilku miesiącach konsekwencji przychodzi największa nagroda: moment, w którym bieganie przestaje być torturą, a zaczyna być Twoim rytuałem. Nie dlatego, że musisz. Dlatego, że chcesz.